czwartek, 27 lutego 2014

Rozdział 13



Rozdział 13
Hatchet

Tydzień później

            Dzisiaj wywiady. Będą mnie pytać o Ax. Super. Ten tydzień minął mi na treningach. Codziennie wstawałem o świcie, później wyżywałem się na manekinie, a pod koniec dnia szedłem spać. Muszę przyznać, że nie jestem już taki mały i chudy jak wcześniej. Umiem obsługiwać się bronią. Potrafię walczyć.
            Avery zawsze ćwiczyła z Jennifer. Ciągle spędzały razem czas. Wydaje mi się, że to dobrze. Sam miał treningi indywidualne. Nie mam mu tego za złe, w końcu każdy chce wygrać.
            Budzą mnie dzisiaj później niż zwykle, bo o szóstej. Jestem wyspany jak nigdy, żeby zdążyć na trening musiałem wstawać o czwartej. Od razu zaciągają mnie do łazienki i maltretują moją twarz. Cieszę się, ze nie jestem dziewczyną. Avery ma pewnie teraz przechlapane. Ja jestem tylko cały w różnych maściach i kremach, ona jest pewnie jeszcze obsypana pudrami, cieniami do powiek, tuszami do rzęs i innymi paskudztwami.
            Kiedy grupka kolorowych ludzi kończy z moją twarzą, przerzuca się na włosy. Szczerze mówiąc to trochę mi się nudzi. Słucham trochę o czym moi pomocnicy rozmawiają, ale to jest strasznie puste i głupie. Ta ich rozmowa. Najpierw rozwodzili się nad tym, że wycofali cudowny puder do rąk, który był boski i cudowny i zakrywał wszelkie niedoskonałości. Kiedy gadanie o pudrze im się znudziło dyskutowali o różnych sposobach doklejania rzęs. Następnie ględzili o tym jaką porażką było ubranie łososiowej sukienki do różowych butów przez jakąś gwiazdę. O boże jak ja bardzo chciałbym mieć tylko takie problemy…
            Czesanie mnie zajmuje jakąś godzinę. Później znowu muszę się zanurzyć w śmierdzącej wannie, a kolorowe ufoludki wychodzą z łazienki. Zgasili mi światło. Nic nie widzę. Nie mam zegara. Jedyny dźwięk jaki do mnie dochodzi to plusk wody, kiedy się ruszam. Ughhh jak ja nienawidzę ciszy! Nie wiem jak długo tak leżę. Ale długo. Zaczyna mnie powoli wszystko szczypać. Nawet zęby! Kiedy leże już zdecydowanie za długo, bo woda (jeżeli to w czym leżę można nazwać wodą) jest już za zimna, nadal nikt nie przychodzi. Próbuję wyjść z wanny. Udaje mi się to mimo że jest bardzo ślisko. Ale tu pojawia się problem. Nie zostawili mi ręcznika!
            Postanawiam bardzo szybko i niezauważalnie przemknąć do pokoju, żeby wziąć sobie rzeczy i ręcznik. Jednak nie ma tak prosto. Drzwi od łazienki są zamknięte. Szarpie za nie, wale w nie i drę się na całe gardło, ale nikt mnie nie słyszy. Wyczuwam jednak zapalnik światła, więc je oczywiście zapalam. Chodzę po całej łazience w poszukiwaniu ręcznika.
            Ubrania na wywiad leżą starannie poukładane na szafce, ale nie ma ręcznika! W środku szafki go nie ma, nigdzie nie wisi, nie ma go też w szafce pod umywalką, Anie przy prysznicu.
-Gddzie jest ten cholerny ręcznik?!- Wrzeszczę jakby sam do siebie i nagle z jednej z szafek wysuwa się metalowa rączka z ręcznikiem. To było dziwne, ale to jest Kapitol. Bez zastanowienia porwałem ten jakże mi niezbędny przedmiot i się cały wytarłem. Okazało się, że byłem suchy. Ta „woda” w której leżałem nie była mokra. Nie wiem jak to jest możliwe ale tak było.
            Ubrałem się w garnitur i piękny i cały pachnący ruszyłem ku drzwiom. Zapomniałem że były zamknięte. Walnąłem się całą twarzą w te przecudowne drzwi. Będę miał siniaka pod okiem. Cudownie! Perfekcyjnie! No wprost idealnie! Jestem totalnym idiotą, a dlaczego? Bo w drzwiach był klucz. A drzwi nie były zamknięte. To tylko taka chora klamka co trzeba ją przekręcić a nie nacisnąć. Ja chyba naprawdę jestem totalnym debilem…
***
Przepraszam, że nie pisałam przez... chyba ponad 3 tygodnie. Ale były ferie, potem się rozchorowałam i kompletnie nie miałam czasu, siły ani chęci napisać czegoś nowego. Postaram się teraz pisać i tak częściej ^^

czwartek, 30 stycznia 2014

Rozdział 12



Rozdział 12
Avery

            Nie do końca wiedziałam co się dzieje. Stałam przed rydwanem i rozmawiałam z Samem. Śmialiśmy się z naszych strojów, kiedy usłyszałam krzyk. Brzmiał on tak samo jak mój. Od razu wiedziałam co to znaczy. Ax.
            Nie miałam pojęcia dlaczego Ax piszczała, ale chciałam jej pomóc. Mimo, ze znamy się dopiero od kilku dni bardzo ją kocham, to w końcu moja siostra.
            Od razu pobiegłam w stronę tego krzyku. Niestety rydwan siódmego dystryktu był strasznie daleko. Hatch chyba biegł tuż za mną, a Sam obok mnie. To on pierwszy dotarł do rydwanu.
            Tam zastaliśmy przerażający widok. Ax leżała pod nogami konia, który zdezorientowany kopał wszystko dookoła i chodził w miejscu. Jennifer nie wiedziała co robić i tylko wrzeszczała imię mojej siostry. Sam zanurkował pod konia i próbował wyciągnąć Ax, ale średniemu się to udawało.
-Jennifer co się tutaj stało?!- zaczął wrzeszczeć Hatch.- Ax boi się koni, zawsze jak je widzi to wpada w panikę, bije konia, wchodzi pod niego, próbuje na niego wskoczyć i robi inne idiotyczne rzeczy!- mój brat wrzeszczał bez opamiętania, a Jennifer płakała. Nie wiem czy to były szczere łzy, nie wyglądały na szczere.
            Stałam cały czas z boku nie wiedząc co robić. W końcu pociągnęłam konia za grzywę, myślałam że wtedy się uspokoi, zatrzyma czy coś, ale on jeszcze bardziej się wściekł. Ja także zaczęłam płakać. Sam nie mógł wyciągnąć Ax, ponieważ ona cały czas wrzeszczała i wyrywała się kiedy ją łapał. Koń nadal deptał po mojej małej siostrze.
            Nagle Ax przestała  krzyczeć i ruszać. Leżała przez chwilę w bezruchu z martwym wzrokiem. Później zaczęła się trząść. Trzęsła się tak ja k jakiś człowiek chory na padaczkę czy coś. Sam wstał i nie widział co robić. Ja też nie wiedziałam. Znowu pobiegłam przed siebie. Chciałam zawołać lekarza. Wpadłam na jakiegoś człowieka i powiedziałam mu wszystko o Ax. On zawołał pomoc i razem z lekarzem wyciągnęli moją siostrzyczkę. Na szczęście nic jej się nie stało. Była tylko w szoku. Kon trochę zmiażdżył jej prawą dłoń, ale organizator igrzysk przyszedł do nas i kazał nam wszystkim wsiadać na rydwany. Nie było czasu na uratowanie ręki Ax. Kiedy on zejdzie z rydwanu będzie musiała udać się do szpitala, gdzie będzie konieczna amputacja prawej dłoni. Cały czas płakałam.
            Sam podszedł do mnie i mnie przytulił.
-Przepraszam, że nie pomogłem.- Chciałam mu powiedzieć, że przecież nie mógł nic zrobić i że i tak jej pomógł, ale nie dałam rady. Jeszcze bardziej się rozbeczałam.
            Miałam cały makijaż rozmazany, a moja stylistka się wściekła. Nie miała czasu na poprawianie makijażu, więc wepchnęła mnie tylko na rydwan i odeszła krzycząc coś pod nosem.
            Rydwany ruszyły. W naszym powozie były trzy osoby. Hatch z lewej, ja w środku i Sam po prawej stronie. Było nam trochę ciasno, ale wyobrażam sobie jak musieli cierpieć Bradleyowie z jedenastki. Nie widziałam Ax, ponieważ nasz rydwan jechał przed nią. Miałam nadzieję, że nic jej się nie stało. Starałam się uśmiechać, ale nie udawało mi się to.
            Cała ceremonia chyba przeszła pomyślnie. Spokojnie zeszliśmy i odetchnęliśmy z ulgą, że już po wszystkim. Postanowiliśmy, że odwiedzimy Ax jeszcze przed jej wyjazdem do szpitala, więc popędziliśmy w stronę jej rydwanu. Zastaliśmy tam tylko Jennifer. Siedziała na ziemi obok konia i płakała. Tym razem naprawdę. Kiedy do niej podeszliśmy podniosła tylko wzrok i powiedziała
-Przepraszam. Już nie wiedziałam jak jej pomóc.- Nie wiedziałam o co jej chodzi, ani za co przepraszam. Hatch chyba jest mądrzejszy ode mnie. Od razu się domyślił co się stało.
-Gdzie ona jest?! Jennifer, GDZIE JEST MOJA SIOSTRA?!
Ax leżała na środku sceny po której jechały nasze rydwany. Nie widzieliśmy jej ciała ponieważ była zakryta kocem. Jej oczy były puste bez żadnego wyrazu i patrzyły w przestrzeń. Obok niej było mnóstwo krwi.
            Moja mała siostrzyczka umarła, a ja nie zdążyłam jej pomóc. To ja powinnam teraz tutaj leżeć martwa, a nie ona. To wszystko moja wina.
***
Wiem, że pewnie lubiliście Ax, ja też ją bardzo lubiłam. Niestety było to konieczne. Przepraszam. Trzy paluszki dla naszej poległej trybutki.

środa, 29 stycznia 2014

Jeszcze jedna głupota ;)

Wiem, że to nie jest ani związane z moim blogiem, ani z igrzyskami, ale jestem wielką fanką Johna Greena i jego książek, między innymi "Gwiazd naszych wina". Dzisiaj wyszedł zwiastun filmu na podstawie tej książki i tak się strasznie cieszę, ze aż płaczę XD
Tak więc, jeżeli nie przeczytałeś tej książki to ją baardzo polecam :D No i w czerwcu wychodzi film :)

Niespodzianka

Tak więc dzisiaj z okazji tysiąca wejść  (w tej chwili jest to 1007 wejść) obiecałam wam niespodziankę ;) Są to 2 maluteńkie niespodzianeczki :D

Niespodzianka nr 1

Pierwszą niespodzianką jest to, że możecie wybrać z kogo punktu widzenia będzie pisany rozdział. Może być to każdy. Każdy czyli każdy np.Ax, Avery, Hatch, Sam, Jennifer, Healthy, strażnik pokoju, czy obleśny Kapitolińczyk oglądający wszystko z boku.

Za jakieś 2 tygodnie, kiedy wrócę z ferii podliczę wasze głosy i napiszę rozdział z punktu widzenia osoby, którą wy wybierzecie :)


Niespodzianka nr 2

To w sumie nie jest niespodzianka, ale zwykła zabawa ;)
Tutaj mam propozycję aktorek, które według mnie najbardziej pasują na Ax i Avery, oraz Jennifer. Chciałabym sprawdzić czy myślicie tak jak ja. Znaczy czy tak samo wyobrażamy sobie te bohaterki :)
Więc piszcie w komentarzach, która dziewczyna pasuje wam najbardziej na Ax i Avry, a która na Jennifer :) Wszystkie komentarze będę podliczać za 2 tygodnie.

 Te aktorki najbardziej przypominają mi Ax/Avery
A te Jennifer.

Za dwa tygodnie zdradzę, która według mnie najlepiej pasowałaby do tej roli :D


Domyślam się, że piszę trochę chaotycznie ale co tam XD

Pozdrawiam Chiya ;)

P.S.Nowy rozdział wstawię jutro, lub w piątek c:

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Rozdział 11



Rozdział 11
Hatchet

            Avery jak zwykle musiała namieszać! Po co ona się w ogóle odzywała. Teraz przez nią nie dostaniemy żadnych prezentów od sponsorów. To takie mądre ich obrażać! Wszyscy poniesiemy jeszcze za to konsekwencje.
            Dzisiejszy wieczór był jednak spokojny. Zjedliśmy kolacje, a potem byliśmy tak bardzo zmęczeni, że poszliśmy wszyscy spać. Spałem dobrze, ale nie najlepiej. Jestem tego świadom, że za kilka dni umrzemy.  Ja umrę. Nie mam żadnych szans na przetrwanie. Jestem brzydki, nie wysportowany, nikt mnie nie lubi, więc nie mam szans na zdobycie wielu sponsorów.
            Dzisiaj jest dzień jakiś rydwanów, cokolwiek to znaczy. Z samego rana zostałem obudzony przez zgraję kolorowych ludzi. Zaczęli mną potrząsać, krzyczeć coś do ucha, śmiać się. Wywlekli mnie teraz z łóżka i zanieśli do mojej łazienki. Nawet nie wiedziałam, że ona jest taka wielka. Siedzę na krześle naprzeciwko lustra, a ludzie krążą wokół mnie z nożyczkami, pęsetami, suszarkami, farbami, jakimiś malowidłami, kremami. W rękach mają dosłownie wszystko, a ja nie ogarniam co się dzieje dookoła mnie.
            Po jakiejś godzinie strasznie kręci mi się w głowie, a ludzie zaczynają zwalniać. Kończą swoją pracę. Kiedy gapię się w lustro nie wierzę własnym oczom. Jestem ładny! Ci wszyscy wariaci zrobili coś z moją twarzą tak, że z daleka widać moje niebieskie oczy, mam śmieszny uśmiech i ładne włosy. Dziwi mnie tylko to, że skoro potrafią stworzyć tyle piękna, to czemu sami się tak oszpecają.
-Właź do wanny.-burczy jedna z dziewczyn, ta z zielonymi włosami i niebieską twarzą.
Wchodzę więc do wanny w mojej piżamie. Zielonowłosa klika coś na jakimś pilocie, poczym wszyscy z ekipy wychodzą.
            Siedzę w półmroku w wannie bardzo długo. W łazience nie ma zegara, więc nie mogę stwierdzić ile. Skóra strasznie mnie szczypie, a wszystkie mięśnie bolą. W wannie jednak nie ma wody, tylko jakaś gęsta fioletowa maź i to strasznie śmierdząca. Bolą mnie nozdrza i głowa i mam wrażenie, że zaraz zemdleję. No i chyba zemdlałem.
            Kiedy się obudziłem nade mną stało pięć osób. Jedna z nich- nie wiem czy to był facet czy kobieta, trudno określić- uderzał mnie lekko w twarz. Wszyscy szeptali coś między sobą o krewetkach, jakimś kremie „Różyczka” i zielonej paście do zębów. Wydawali się wielce uradowani, gdy zobaczyli że mam otwarte oczy. Jeden z facetów wyciągnął mnie z wanny i posadził na krześle. Dziwne, bo nie ociekałem wodą, czy czymś takim. Byłem cały suchy. I strasznie obolały. W dobrym świetle dało się zauważyć, że maź z wanny już nie była fioletowa tylko żółta. Ekipa jeszcze coś mamrotała między sobą i wkrótce oznajmiła, że zaraz przyjdzie Nanu. Kimkolwiek jest Nanu nie mam ochoty na jej wizyty.
            Nanu okazała się moją stylistką. Była tak samo dziwna jak tamci ludzie. Była cała czarna a z włosów miałam zrobione takie dwa kucyki, że wyglądały jak bardzo duże uszy. Jeszcze miała przyklejone wąski i zamiast paznokci pazurki. Mimo tego, że była brzydka i gruba, to rysowała całkiem nieźle. Pokazała mi rysunki ubrań w których będę występował przed kamerami. Niestety zawiodłem się. Rysunki może i były ładne, ale gorzej z samymi ubraniami już uszytymi. Dzisiaj miałem założyć jaskrawo niebieski garnitur do którego były przyczepione gałązki drzew. Wyglądałem w tym jak klaun. To było straszne! Nanu jednak uznała, że wyglądam przepięknie i zaczęła podskakiwać z radości, kiedy zobaczyła mnie ubraną.
            Czułem się jak pajac. Mój smutek odpłynął w chwili, kiedy zobaczyłem Sama i Avery. Avery była przebrana za niebieskie drzewo, a Sam został owinięty siatką rybacką jak mumia. Ledwo było widać jego oczy. Gdy już tak staliśmy sobie, ubrani jak debile, kazali nam wsiąść do rydwanu, do którego były przypięte trzy konie. To o to chodziło z rydwanem. Już stawiałem nogę na pierwszym stopniu, kiedy usłyszałem pisk. I nagle zrozumiałem co to był za pisk. Ax panicznie boi się koni.
***
Zbliżamy się do tysiąca wyświetleń, więc zbliżamy się też do niespodzianki ^^ Ostrzegam, że niespodzianka nie jest wielka, a jest ich dwie (może nawet 3...) Tylko musicie się sprężyć i nabić wejścia do soboty, bo moje województwo ma ferie, a ja w sobotę wyjeżdżam.
Tak więc drugie ogłoszenie od 2 lutego do 14 lutego prawdopodobnie nie zamieszczę żadnego posta :( Będę jednak pisała rozdziały w zeszycie i po moim powrocie dodam wszystkie napisane rozdziały (będzie ich około 4) w odstępach dwóch dni. (No że dodam rozdział np. 13 14 lutego, potem 16 lutego  następny itd.)
Pozdrawiam Chiya c:

sobota, 25 stycznia 2014

Rozdział 10



Rozdział 10
Ax

            Oglądałam dzisiaj z Jennifer film na którym było pokazane kto został wylosowany.  Nie do końca rozumiem jak działa telewizor. Chyba ci po drugiej stronie telewizora mnie nie widzą bo jak krzyczałam i machałam do Hatcha i mnie w telewizorze to się nie odzywali. Trochę mnie to rozśmieszyło że mnie w telewizorze nazwali Avery. Tak jak moja siostra ma na imię!
            Jennifer jest coś dla mnie nie miła.  Wczoraj rzuciła we mnie szklaną, ale przeprosiła i powiedziała że to przypadkiem. Wybaczyłam jej.  Potem popchnęłam mnie. Potem zamknęła w pokoju. Potem podłożyła nogę i się przewróciłam. Potem podduszała. Potem wyłączyła wodę w mojej łazience. Potem rzuciła we mnie kapciem. A nie, to akurat sobie wymyśliłam.
            Wychodzimy z pociągu w Kapitolu. Druga ja coś mówi do tłumu o idiotach. Śmieszne. Ja nigdy bym tak nie powiedziała. Bardzo mnie to ciekawi, że jest mnie dwie. To jest super! Obok drugiej mnie stoi Hatch i macha do mnie ręką, więc podbiegam do niego i krzyczę.
-To jest mój brat!
Chyba nie powinnam tego krzyczeć bo ludzie zaczęli się dziwić i dziwnie na mnie patrzeć. Też byłam zdziwiona. Przytulam się do Hatcha i chowam głowę, zawsze tak robię jak się boję.  Niestety tym razem Hatch nie przytula mnie i nie głaszcze po głowie tylko odpycha. Podchodzi do mnie taki chłopak i się pyta czy ze mną wszystko okay, i mówi że ma na imię Sam. Uśmiecha się do mnie i jest miły, więc ja też jestem miła.
            W końcu podchodzę do drugiej mnie i pytam.
-Czemu mnie jest dwie?
-Ax jesteś tylko jedna, ja jestem twoją siostrą Avery.
-To by tłumaczyło dlaczego wyglądasz jak moja siostra Avery.- Mówię i uśmiecham się szeroko.
            Ludzie z Kapitolu są bardzo mili. Witają mnie, klepią po plecach. Po jakimś czasie musimy się z Hatchem, Samem i Avery rozdzielić. Hatch dużo rozmawia z Jennifer. Chyba się znali, bardzo się lubią.
            Ja z Jennifer idziemy do jakiegoś budynku. Tam kolorowi ludzie dają nam dwa pokoje. Dobrze, że nie jeden bo Jennifer chyba mnie nie lubi. Kiedy w końcu wchodzę do pokoju rzucam się na łóżko i uśmiecham się do samej siebie, a potem zasypiam. 
***
Po pierwsze chciałabym bardzo, ale to bardzo podziękować szabloniarni  iwillcatchyouifyoufall.blogspot.com oraz szabloniarce Arianie. Uważam, że szablon jest piękny, a wykonanie zajęło Arianie bardzo mało czasu, jestem zachwycona! :D
Po drugie przepraszam, że rozdział jest denny i nic nowego nie wnosi, ale nie mam dzisiaj siły napisać czegoś lepszego, a z punktu widzenia Ax troche trudno mi się pisze. :( 
No i po trzecie cieszę się, że mamy więcej wejść :) Teraz jest około 20dziennie, liczę że szybko dojdziemy do tysiąca!

środa, 22 stycznia 2014

Rozdział 9



Rozdział 9
Avery

Dla pewnego pastomaniaka, który nie rozumie,
 że żyjemy w Polsce i pasta jest makaronem.
           
 Rozmawialiśmy z Samem jeszcze przez jakiś czas, a później (kiedy usypiałam na jego nogach…) uznaliśmy, że lepiej iść już spać. Idąc do pokoju oczywiście kilka razy się przewróciłam ze zmęczenia i Sam musiał mnie łapać. Cała ja! Zawsze robie coś nie tak.
            Łóżko w moim pokoju jest czym najwygodniejszym na czym kiedykolwiek spałam. No w sumie to spałam głównie na trawie, na drzewach, piasku, żwirze czy coś… Jestem wyspana jak nigdy, a obok łóżka na małej półeczce leży śliczna sukienka.  Może te całe głodowe igrzyska nie są takie złe. W końcu dają mi tyle żarcia ile chce, mogę się wyspać, mam ładne ubrania, no i jest mi cieplutko. A ja kocham ciepełko… Mogłabym żyć przykuta do kaloryfera! Jeżeli arena na którą trafię będzie jakimś wielkim lodowiskiem to pewnie zdechnę jeszcze pierwszego dnia. Taki pech.
            Powoli ubieram sukienkę i wychodzę z pokoju. Wychodząc wpadam na Sama. Serio już mnie to naprawdę wnerwia, że ciągle się na niego przewracam! Obydwoje się śmiejemy, tyle że ja ciszej i raczej z zażenowania, i udajemy się do wagonu restauracyjnego. Hatch już siedzi przy stole czyta jakąś książkę i pochłania niesamowitą ilość makaronu z jakimś zielonym czymś.
-Cześć! Jak się spało? Tu jest obłędnie! Jedliście już kiedyś „pastę”?- Hatch jest tak szczęśliwy jakby w tym makaronie były jakieś narkotyki wywołujące szczęście czy coś…
-Emm… Hatch czy ta twoja „pasta” to nie jest zwykły makaron?- pytam dosyć nieśmiało
-Nie- Odpowiada krótko i ponownie zagłębia się w lekturze. Ciekawe skąd wytrzasnął książkę. A tak! Znalazł ją pewnie w pokoju.
            Siadam przy stole obok Hatcha i gapie się na stół. Jeszcze nigdy nie widziałam takiej ilości jedzenia w jednym miejscu. Na stole leżą tosty, różne sery, wędliny, mięso, ziemniaki, wiele rodzajów makaronu (Czy jak woli Hatch pasty), ryże, kasze, chleby, mleko. Tak w sumie to było tam wszystko co można by było zjeść. Niektóre potrawy były zastanawiające np. dziwne niebieskie ciasto czekoladowe… Nie do końca rozumiem jak to działa, żeby czekolada była w kolorze niebieskim, ale za bardzo się tym nie przejmuję. Nie wiem co nałożyć sobie na talerz więc biorę słoik masła orzechowego i zaczynam je wyjadać łyżeczką. Nigdy nie jadłam masła orzechowego, ale jadłam orzechy, a smakuje to lepiej. Tyle że masło orzechowe jest lepsze. Pierwsza łyżeczka była niedobra, gorzka słona i obrzydliwa, ale kiedy jadłam tego coraz więcej było to coraz lepsze, aż rozpływałam się czując ten smak. Czuję się tak jakbym była różowym jednorożcem z tęczową grzywą biegającym po łące wśród błękitnych motylków! Okey, trochę dziwne porównanie ale tak właśnie było.
            Po zjedzeniu prawie całego słoika zachciało mi się pić. Picia też było dużo. Na stole stoją różne butelki z napojami. Każda ciecz ma inny kolor, a butelki są ustawione kolorystycznie. Och, tęcza! Wypijam niebieskie picie, które jest wstrętne, więc wypluwam je na stół. (Potem się okazało, że to karmelowy napój tworzony na podstawie skrzydeł much owocówek…). Później sięgam po bordową butelkę, która była przepyszna.
-Co to jest?!- wykrzykuję. Po chwili przychodzi do mnie fioletowy facet i mówi mi, że to sok zrobiony z granatów, po czym podaje mi okrągły, czerwony owoc. Gapie się na niego jak jakaś porąbana. Nigdy nie widziałam czegoś takiego i nie wiem jak to jeść. Fioletowy gościu śmieje się cicho przekraja owoc na pół, obrywa ścianki i tłumaczy, że trzeba sobie wyciągać te małe, czerwone kuleczki i je zjadać. Pestki można wypluwać, albo połykać. Granat jako owoc jest o wiele lepszy niż sok. Zjadam całego.
            Kiedy już wszyscy zjedliśmy (Hatch pastę, ja masło orzechowe i granata, a Sam łososia) idziemy na sofę na której wszyscy się kładziemy z uśmiechem na twarzy. To chyba najpiękniejszy dzień w moim życiu. Piękniejsze jest tylko morze czwórki. Już wcale nie boję się śmierci. Śmierć wśród Hatcha, Sama, granatów i masła orzechowego byłaby piękna. Warto o tym wspomnieć ludziom z Kapitolu, może zadbają, żebym tak właśnie umarła.
            Leżymy tak chyba z pół godziny i nawet się do siebie nie odzywamy. Nawet Hatch jest szczęśliwy, mimo że nienawidzi przebywać w jednym pomieszczeniu z Samem. Później dojeżdżamy do Kapitolu. Tak szczerze to spodziewałam się fajerwerków. No fajerwerki były (takie dosłowne), ale przestraszałam się tych ludzi. Wcześniej myślałam, że fioletowy facio to wyjątek, a on nie jest wyjątkiem. Setki kolorowych ludzi witały nas coś krzycząc. Ich głosiki były piskliwe, a oni sami przypominali mi kolorowe potwory, czy małe zwierzątka.  Gapię się przez okno na tych porąbanych ludzi i nie potrafię nic powiedzieć. Po chwili przychodzi do nas Healthy i każe wychodzić z pociągu. Jest zachwycona. Gada nam jakie to cudowne powitanie zrobili nam Kapitolińczycy, a ja dostałam oczopląsu. Wychodzimy z pociągu, który szybko odjeżdża, a ktoś podkłada mi mikrofon pod usta. Słyszę pytanie „I co sądzisz o tutejszych ludziach, są inni niż twoi znajomi?”. A mi na myśl przychodzi tylko jedna odpowiedź.
-Tak, to idioci.
***
Jest świetnie i wszystko fajnie, ale komentujcie proszę :D Następnego rozdziału spodziewajcie się w sobotę (lub wcześniej jak będę miała czas) Mamy aktualnie ponad 800 wyświetleń (dokładnie 829) więc jak dobijemy do tysiąca to zrobię małą niespodziankę ^^

niedziela, 19 stycznia 2014

Rozdział 8



Rozdział 8
Hatchet

            W sumie to nawet nie wiem po co się zgłosiłem. Chyba nie chciałem opuszczać Avery. Tak, to prawda spanikowałem. Chciałem uciec, zatrzymał mnie jakiś strażnik to mu wyrwałem strzelbę i go zastrzeliłem. Tak po prostu. Mam nadzieję, że na arenie przyjdzie mi to z podobną łatwością.
            Teraz siedzimy w pociągu. Trzech pięknych trybutów jadących do Kapitolu. Rozkazali nam siedzieć w wagonie restauracyjnym i czekać na „specjalnego gościa” kimkolwiek on miał by być.
Strasznie nie lubię tego Samuela. Cały czas się uśmiecha, jego zęby lśnią, jego skóra błyszczy (jak wampira normalnie!), jego oczy są tak niebieskie, że chyba Avery się w nich utopi! Cały czas się na niego gapi, a kiedy on na nią spojrzy to robi się cała czerwona. Nie dopuszczę do tego, żeby moja siostra zakochała się w kimś tak fałszywym jak Samuel!
-Dlaczego mi się ciągle przyglądasz Hatchet?- Przystojniaczek przerwał mój wewnętrzny monolog. Jak on może mi tak bezczelnie przerywać…
-Bo, no bo ten, noo.. A czemu się pytasz Samuel?
-Sam.- Nie za bardzo zrozumiałem co znaczyło „sam” . Nie ogarniam gościa, a to jest trudne ponieważ wychowywałem się z Ax.
-Mów mi Sam, nie Samuel. To takie drętwe.- Oznajmił i posłał ten swój krzywy uśmiech. On ogólnie ma krzywą twarz. Nie mam pojęcia co ta Avery w nim widzi.
-Mów mi Hatch, nie Hatchet. To takie drętwe.- Odparłem z lekkim sarkazmem usiłując udawać głos Sama.
-Ej, ej, ej chłopaki weźcie się nie kłóćcie. Hatch, Sam i tak zawsze będzie od ciebie lepszy braciszku.- Do rozmowy włączyła się Avery. Nie no to już szczyt wszystkiego! Ona uważa, że Sam jest lepszy ode mnie?! Przekonamy się na arenie kto pierwszy umrze…
            Siedzimy tak jeszcze jakieś pół godziny. Ja mierzę wzrokiem Sama, Sam siedzi dumny jak paw i próbuje być piękny, a Avery gapi się na niego z oczami większymi od jabłek.  Później jednak przychodzi do nas „specjalny gość”, który jest fioletowym facetem z płytą w ręku. Podchodzi do telewizora, wkłada do niego płytę i sobie wychodzi. Wkrótce odtworzył się film. Są na nim przedstawione wszystkie dzisiejsze dożynki. Szybko rzucam się na stolik na którym leży jakaś kartka i długopis i zaczynam zapisywać trybutów z poszczególnych dystryktów.
            W jedynce, dwójce i trójce dożynki zostały przeprowadzone z wielkim spokojem. Zaczęło się coś dziać dopiero w czwórce. Aż 3 trybutów, te wrzaski brata Sama, moje zgłoszenie się, na pewno zapadniemy w pamięci Kapitolińczyków. Piątka była spoko, ale w szóstce wylosowano dwunastoletnią dziewczynkę, która zemdlała idąc na scenę. Potem była siódemka. Tego bałem się najbardziej. Dożynki przeprowadzono dosyć dziwacznie. Zostaje wylosowana dziewczyna i o zgrozo zgłosiła się za nią Ax! Ta to zawsze pakuje się w jakieś kłopoty. A ja specjalnie szukałem Avery, żeby Ax przeżyła! Oprócz mojej siostry jest jeszcze jedna dziewczyna trybutką. Zatkało mnie kiedy ją zobaczyłem. A zatkało mnie, bo to moja stara przyjaciółka ze szkoły. Jennifer. Nie, nie myśl o niej! Muszę się skupić na trybutach.  Reszta dożynek została przeprowadzona pomyślnie, oprócz tych w jedenastce, gdzie było czterech chłopaków o nazwisku Bradley Grand i teraz mamy czterech trybutów z jedenastki. Czterech Bradleów Grandów.
            Moja lista po wszelkich zapiskach wygląda tak:
1.Amelia Stevens-jedynka
2.Angelo Hoffman- jedynka
3.Anida Fell– dwójka
4.Mark Jason- dwójka
5.Elizabeth Yale- trójka
6.Frank Enter- trójka
7.Avery Saba- czwórka ♥
8.Sam Odair- czwórka
9.Hatch Saba- czwórka
10.Ines Isana- piątka
11.John Raindeer- piątka
12.Mary Luis- szóstka
13.Otto Blain- szóstka
14.Ax Saba- siódemka ♥
15.Jennifer Jones-siódemka ♥
16.Margareth Claflin- ósemka
17.Garry Mitchel- ósemka
18.Lauren Malone- dziewiątka
19.Rich Plane- dziewiątka
20.Juliet Mount- dziesiątka
21.Peter Sounds- dziesiątka
22. Bradley Grand- jedenastka
23. Bradley Grand- jedenastka
24. Bradley Grand- jedenastka
25. Bradley Grand-jedenastka
26.Sally Uruk- dwunastka
27.Michael Gorr- dwunastka
Serduszkami zaznaczyłem sobie tych, których nigdy bym nie zabił. Jest to albo moje rodzeństwo, albo ktoś kogo zbyt dobrze znam i nie dał bym rady go zabić.
            Kiedy zapisuję ostatnią literkę na kartce, a film się kończy, Sam wyrywa mi kartkę.
-Uuuu. Jennifer… Znasz ją?- Jestem w tej chwili na niego jeszcze bardziej wściekły niż zwykle. Wyrywam mu moją kartkę i chowam do kieszeni w spodniach.
-Ja tam dobrze wiem. W sumie nawet ładna jest, pasujecie do siebie…- Sam gadałby tak pewnie jeszcze przez godzinę, gdyby nie to, że rzucam się na niego i zaczynam okładać go pięściami. Musi nas rozdzielać Avery, która się na nas wydziera, ale ja nie słyszę co ona mówi. Wściekły wychodzę z wagony restauracyjnego i idę do pokoju na którym pisze dużymi literami napis „Hatchet Saba”. Otwieram je i znajduje się tam sypialnia. Jest chyba już późno bo zrobiło się ciemno. Rzucam się na łóżko i zasypiam po tym dniu pełnym wrażeń.  
*** 
Jak obiecałam wstawiam rysunki :) Przepraszam za jakość, ale moje 2megapixele na telefonie nie potrafią lepiej :P Domyślam się, że nie rysuje najładniej (nie, ja wiem, że rysuje okropnie XD ) ale i tak chciałam się pochwalić ^^
 Trochę dziwnie wycieniowana ale co tam :D
 ta jeszcze nie skończona :P
a tu Ax ma dziwną sylwetkę XD
♥ Piszcie proszę komentarze ♥
PS. Zamówiłam szablon w szabloniarni iwillcatchyouifyoufall.blogspot.com za niedługo powinnam dostać więc nowy szablon ^^

środa, 15 stycznia 2014

Rozdział 7



Rozdział 7
Ax

Nie wiem kiedy się budzę, ale się budzę. Nie jestem już w szarym pokoju w którym straszył mnie strażnik, ale w moim starym pokoju. Na moim łóżku leży śliczna różowa sukienka i różowe buciki. Tak naprawdę to sukienka jest trochę brudna, a buty przetarte, ale i tak mi się podobają.
Wkładam na siebie to ubranie i siadam na łóżku. Nie wiem co robić teraz. Przez chwilę po prostu siedzę i się kiwam. Po chwili jednak słyszę jakieś głosy zza okna. Podchodzę więc do niego i wyglądam na zewnątrz. Widzę bardzo dużo dzieci, które stoją przed taką jakby sceną. Wokół nich krążą mali, biali panowie strażnicy. Myślę, że ja też powinnam być wśród tych dzieci więc zbiegam po schodkach na dół. Czuję się bardzo dobrze, ale trochę huczy mi w mojej głowie.
W końcu wybiegam na zewnątrz ale dziwnym trafem wcale nie znajduję się przed sceną tylko za nią. Słyszę głos jakiejś pani co mówi „No więc najpierw wylosuję dziewczynkę!”. Ja chce być razem ze wszystkimi1 To nie fair, że ja jestem za sceną, a wszyscy są przed nią! Ja chce widzieć całą scenę i wszystkie dzieci! I kiedy o tym myślałam wpadłam na pewien świetny pomysł.
Powoli zakradam się na tył sceny. Tylko wyglądnę, zobaczę jak to wygląda. Myślę i bardzo powoli zbliżam się do schodków z tyłu sceny. To dosyć dziwne, ale nie ma tutaj żadnego pana strażnika.  Słyszę wesołą panią coraz głośniej. Mówi o tym jak to nie może się doczekać żeby dowiedzieć się kto będzie pierwszą trybutką i o tym jak bardzo się cieszy. Ja też chce się cieszyć!  
            Już jestem na schodkach. Zaczynam przyspieszać. Ostatnie stopnie pokonuję biegiem i przypadkiem wpadam na drzwi, które otwierają się z hukiem i ląduję na scenie. Wszyscy się na mnie patrzą. Wesoła pani trzyma w ręce karteczkę, ale nie czyta co na niej pisze tylko stoi i gapi się na mnie.
            Po chwili podbiega do mnie strażnik i bardzo mocno mnie podnosi. To strasznie boli. Wesoła pani pokazuje żebym do niej podeszła. No to podchodzę.
-Jak się nazywasz kochanie- pyta wesolutkim głosem
-Ax Saba- odpowiadam. Chyba dobrze odpowiedziałam na to pytanie bo pani się uśmiecha.
-No więc powitajmy trybutkę 7 dystryktu! Brawa dla Ax Saba!
W tym momencie wszyscy biją mi brawa, a wesoła pani dyskretnie upuszcza karteczkę z imieniem na ziemię. Schylam się, żeby ją podnieść i mówię.
-Jennifer Jones.
Brawa milkną. Widzę tylko dziewczynę, chyba w moim wieku. Ma długie czarne włosy opadające na jej oczy, jest bardzo chuda, ale na pewno potrafi rzucać siekierą. Ogólnie jest ładna. No i zdezorientowana. Jennifer powoli idzie w stronę sceny, choć wesoła pani przestała być wesoła. Jennifer w końcu wchodzi na scenę i staje obok mnie.
-No więc mamy chyba dwie trybutki płci żeńskiej w tym roku. Brawa dla dziewcząt! Uściśnijcie sobie rączki!
Wesoła pani znowu jest wesoła, a my z Jennifer podajemy sobie dłonie. W chwili uścisku Jennifer szepcze mi do ucha:
-Pożałujesz tego smarkulo. Ciebie pierwszą wyeliminuję. – po czym schodzi uśmiechnięta ze sceny.
***
 Teraz będę tylko dodawała częściej rozdziały. Będę się starała dawać 2 rozdziały tygodniowo. :) Bardzo się cieszę, że podoba wam się to jak piszę, ale nadal mało osób wchodzi na bloga, mam nadzieję że z czasem to się poprawi, ale nie wiem jak będzie :(

sobota, 11 stycznia 2014

Rozdział 6



Rozdział 6
Avery

            Zbliżam się powoli do sceny. Mam przeczucie, że już nigdy więcej nie zobaczę pięknych fal morza czwórki, ani lasów siódemki, ciepłego blasku słońca, czy przyjemnego wiatru. Boję się tego co zobaczę w Kapitolu. Boję się tego co zobaczę na arenie. Na razie musze zaprzyjaźnić się ze swoim strachem.
            Oglądam się po raz ostatni by zobaczyć morze tak dobrze widoczne z tego miejsca. Przyglądam się rybakom w łodziach, którzy przerywają swoją pracę, żeby przyjrzeć się pierwszej trybutce.
            Healthy woła coś do mnie. Pewnie zaprasza mnie na scenę. Musi to dziwnie wyglądać, ponieważ przystanęłam, odwróciłam głowę i patrzę się na morze. Decyduję się jednak wejść po tych kilku schodkach i dołączyć do Healthy. Wita mnie z promiennym uśmiechem jakby nie wiedziała, że umrę w ciągu kilku dni. Może nawet jutro.
-Jak się nazywasz kochanie?- pyta. W tej chwili zgłupiałam. Przecież przed chwilą wyczytała moje imię i nazwisko to po co się pyta…
-Przecież dobrze o tym wiesz, po co mam ci odpowiadać?- Healthy zamurowało. Stoi wryta w podłogę sceny, szczerzy te swoje nienaturalnie białe zęby i zastanawia się co powiedzieć. Ha punkt dla mnie myślę.
-Dobrze Avery, teraz wylosujemy drugiego trybuta. – Kolorowa kobieta podchodzi do drugiej kuli i miesza w niej ręką próbując wylosować karteczkę. Jestem przekonana, że w tej kuli są karteczki wyłącznie z imieniem Hatcheta.
            Błądzę wzrokiem w poszukiwaniu mojego brata. Dziwnym trafem go nie widzę. Nie ma go w miejscu, w którym stałam wcześniej. Oglądam z paniką wszystkie dzieciaki. Jest ich dużo, ale Hatch od wszystkich się odróżnia. Ma bardzo jasne kręcone blond włosy, a jego oczy wyglądają niczym morze. Nawet z odległości trzech kilometrów bym go rozpoznała.
Wkrótce go odnajduje. Przeciskającego się wśród tłumu. Co on robi?! Po chwili dociera do mnie co on robi. On ucieka. W tej chwili rozbrzmiewa głos Healthy, która w końcu wylosowała karteczkę.
-Hatchet Saba!
Wszyscy oglądają się za siebie, oddychają z ulgą i wyszukują Hatcha. Niestety. Nigdzie go nie ma. Ja też na chwilę spuściłam z niego wzrok i go zgubiłam. A to świnia. Zostawił mnie tak samą. Całkiem samą. Nigdy mu tego nie wybaczę. Rozmyślania znowu przerywa mi ta kolorowa jędza.
-Czy jest tutaj Hatchet Saba. Nie wstydź się kochanie chodź do nas.- Po tych słowach następuje długie milczenie przerwane strzałem. Dobra już rozumiem, właśnie zastrzelili Hatcha. Nie żałuję. Co z tego, że bym moim bratem. To tchórz i oszust. Nienawidzę go.
            Dzieciaki wpadają w panikę. Wszyscy wrzeszczą, piszczą, nie wiedzą co robić. Tylko jeden chłopak zachowuje spokój. Przyglądam mu się przez chwilę. Ma brązowe loki, piękną twarz, cały czas się uśmiecha. Jest strasznie przystojny. Wlepia we mnie wzrok i czuję się trochę zmieszana.
            Po chwili piękny chłopak przemawia.
-To może skoro Hatchet już nie przyjdzie to mógłbym go zastąpić.- Wszyscy milkną. Takie ciągłe milczenia bardzo mnie denerwują.
-Och, dobrze chodź do nas. Jak się nazywasz?- Healthy nawet nie próbuje udawać, że jest smutna z powodu śmierci jednego z trybutów. To jasne, że jest zadowolona, przecież mamy ochotnika na śmierć.
-Samuel Odair. –Swoje imię i nazwisko wymawia najpiękniejszym głosem jaki kiedykolwiek słyszałam. Cieszę się, że spędzę z nim kilka dni przed śmiercią. Chłopaki z czwórki są super, o wiele lepsi niż mój-już-kilka-minut-zdechły brat. Podziwiam odwagę Samuela, ale i tak nie rozumiem czemu on chce umrzeć.
            Na scenie widzę chłopaka identycznego do nowego trybuta. Chyba są braćmi. Chłopak wrzeszczy na Odaira, wyzywa go, a Samuel tylko stoi i promiennie się uśmiecha. Chłopaka z pod sceny zabierają strażnic pokoju i powoli go wywlekają, a on nadal się szarpie i krzyczy.
-Zapamiętaj to sobie! Zapamiętaj sobie jak wystawiłeś własną rodzinę! Już do nas nie wrócisz rozumiesz?! Nie wrócisz!
Wszystkie słowa wywrzeszczane przez chłopaka nie ruszają Odaira. Nawet nie zaszczyca brata spojrzeniem.
            Healthy już zagania nas do samochodu, kiedy znowu słyszymy głos. Znowu. Boże co za monotonia.
-A co powiecie na 25 trybuta?
Odwracam się, żeby zobaczyć  kto to powiedział. Te słowa wypowiedział Hatch. 
***
Ostatnio rzadko wchodzicie i czuję się trochę smutna :c Rysunki wstawię chyba przy rozdziale 7 c;

piątek, 3 stycznia 2014

Rozdział 5



Rozdział 5
Hatchet


            Leżę na podłodze. Jedyne łóżko, które było w mojej celi oddałem Avery, więc została mi tylko podłoga. Jestem niewiarygodnie szczęśliwy, że w końcu ją odnalazłem. Marzyłem o tym całe moje krótkie życie. Szkoda tylko, że poznaliśmy się w celi więziennej, ale i tak jest super. Martwię się o Ax. Biedaczka może sobie sama nie poradzić, a dzisiaj są dożynki. Za jakąś godzinę strażnicy wypuszczą mnie i Avery, dadzą jakieś ubrania, a potem mamy się zjawić na dożynkach razem z innymi dzieciakami. Boję się, że wylosują Ax. Staram się nie przyjmować tego do wiadomości.
            Po kilku minutach Avery zaczyna wiercić się na swoim łóżku. W końcu wstaje, przeciera oczy, ziewa i się rozciąga. Dokładnie tak samo wygląda Ax, kiedy wstaje. Tyle, że Ax ma nieco krótsze włosy.
-Cześć śpiochu. –witam się z siostrą. Trochę trudno mi się z nią rozmawia. Avery jest dosyć… małomówna. I sarkastyczna. Zupełnie inna od małej, pociesznej, wiecznie zdezorientowanej Ax.
-Hmm… hej.- Widać, że jeszcze się nie dobudziła. Mimo tych wszystkich ogromnych różnicach w charakterze moich sióstr nadal uważam, że są identyczne. Mają takie same nawyki choć pewnie nawet siebie nie pamiętają. Avery tak samo jak Ax śpi zwinięta w kłębek, rzuca się po całym łóżku, gryzie końcówki włosów i  jak stoi to kiwa się w przód i w tył na palcach.
            Muszę powiedzieć Avery po co jej szukałem. Kłamałbym mówiąc, że tylko po to bo chciałem odnaleźć zaginioną siostrę bliźniaczkę. Chce tylko dobra Ax i chcę, żeby Avery wystąpiła za nią na igrzyskach. Nie przemyślałem tylko tego, że Avery też może zostać wybrana i teraz mój cały plan jest do niczego. Avery już mi nie pomoże. Nie pomoże Ax.
            Moje przemyślenia przerwał strażnik wrzucający bochen chleba, białą koszulę, i białą sukienkę do celi. Avery jak jakaś dzikuska z prędkością światła rzuca się na chleb. Je go tak szybko jak może.
-Ej może zostawisz coś dla mnie?! Gdybyś nie wiedziała ja też nie jadłem od kilku dni!- Jestem na nią wściekły. Co ona sobie myśli?!
            Po chwili jednak rzuca chleb w moją stronę.
-Cierpliwości koniku polny, dla ciebie też starczy.- mówi i mruga do mnie okiem. Uśmiecham się do niej i sięgam po moją połówkę chleba.
            Pół godziny później kiedy już chleb jest zjedzony a my obrani w rzeczy, które dostaliśmy, do celi wchodzi strażnik, żeby nas wypuścić.
-Macie teraz godzinę, dla siebie. Możecie robić co chcecie, ale macie być na dożynkach o ustalonej porze. Jeżeli spróbujecie uciec nie bójcie się znajdziemy was i zabijemy na miejscu. Miłego pobytu w dystrykcie czwartym.
***
            Udajemy się oczywiście na plażę. To co jest najlepsze w czwórce to woda. Ja kocham pływać. U nas w siódemce było to mało możliwe, ale kiedy tylko się dało wymykałem się z domu i pływałem w jeziorze. Avery chyba też uwielbia pływać bo cały czas się w niej zanurza. Nie możemy oczywiście zanurzyć się cali, bo musimy być eleganccy na dożynki, więc moczymy same stopy. Jest idealnie. Po jakimś czasie siadamy na plaży i patrzymy na rybaków. Nie wyglądają oni jak zwykli rybacy. Są wysportowani, przystojni, silni, cały czas się śmieją. Zawsze wyobrażałem sobie rybaków jako brzydkich, grubych brodatych facetów. Ci są jakiś kompletnym przeciwieństwem moich wyobrażeń.
            Rozmowę z samym sobą przerywa mi siostra.
-Pięknie tu prawda? Właśnie dlatego tutaj przyszłam. No i dlatego, że są tu piękni chłopacy.- Mówiąc to zaczyna się śmiać. – Jak myślisz? Jak tam będzie? Tam na arenie. Myślisz, że szybko umrę? Nie chciałabym. Fajnie, że tak sobie tutaj siedzimy. Ostatnie chwile swojego życia właśnie tak chciałabym spędzić.- Jak ona pięknie się uśmiecha. Gdyby nie była moją siostrą to bardzo by mi się podobała.
-Bliskość śmierci zawsze sprawia że staramy się żyć lepiej.
-Tak. Piękne słowa Hatch. Sam je wymyśliłeś?
-Nie, no co ty! To jakiś już dawno zmarły człowiek. Nawet nie pamiętam jego nazwiska.
            Siedzimy tak na plaży, rozmawiamy i śmiejemy się jeszcze przez pół godziny. Avery miała racje właśnie tak chciałbym spędzić ostatnie chwile swojego życia. Niestety obowiązek wzywa. Trzeba wstać i iść na dożynki. Wylosują nas, to pewne. Nie chcę myśleć o Ax.  Już wiele przez nią nacierpiałem. Teraz chce tylko, żeby nie została wylosowana, żebym nie musiał jej już nigdy więcej oglądać.
            Stoję w tłumie dzieciaków. Avery jest tuż obok mnie. Wokół panuje duże zamieszanie. Na scenie stoi jakaś kobieta. Jest to najdziwniejsza osoba jaką kiedykolwiek widziałem. Ma na sobie jaskrawo zieloną sukienkę, Wielkie czerwone buty, jej włosy są nienaturalnie niebieskie i postawione do góry, tak że ma teraz z jakieś 2 i pół metra. O i jeszcze drewniana torebka przewieszona przez ramię. Ciekawe, czy w Kapitolu wszyscy tak się ubierają. Mam nadzieję, że nie bo jeszcze dostanę oczopląsu.
            Kobieta podchodzi do mikrofonu.
-Witam, witam moje małe zagubione duszyczki… dzieciaczki znaczy się.- kobieta non stop się szeroko uśmiecha. – Ja nazywam się Healthy June i zaraz wylosuję 2 małe osóbki, które pojadą ze mną do naszej pięknej stolicy. Do Kapitolu! A więc, panie mają pierwszeństwo.
Healthy podchodzi do kulki z karteczkami w środku. Avery łapie mnie za rękę. Ściskam ją, żeby dodać jej otuchy.
-Avery Saba!
Dźwięk słów Healhty dudni mi w uszach. Nie wiem czemu, ale miałem nadzieję, że jednak Avery nie zostanie wylosowana. Przytulam siostrę do siebie. Czuję jak jej łza skapuje mi na ramię. W końcu ją puszczam, a ona idzie na scenę tak jakby szła na śmierć.
***
Chciałabym serdecznie podziękować za ponad 500 wejść <3 Mam nadzieję, że szybko dojdziemy do tysiąca. :D I mam pytanie. Czy chcielibyście, żebym dodała moje rysunki Ax i Avery? :) Nie rysuje najlepiej, ale co tam :P