Prolog
Avery
Pewnie
każdy chciałby być teraz na moim miejscu.
Siedzę na jednej
z piaszczystych plaży czwartego dystryktu, wiatr rozwiewa moje długie, jasne
włosy i niesie przyjemnie świeży zapach oceanu. W wodzie zacumowane są łodzie
rybackie, ludzie w pośpiechu zwijają sieci. Świta. Okoliczne wydmy opływa
powoli blado-czerwona poświata wschodzącego słońca. Nie często widzę coś równie
pięknego. Po raz pierwszy od dawna opuściłam bezpieczne schronienie, jakie
dawał mi las. Ale nie mogłam już wytrzymać. Bez przesady, dziewięć lat
spędzonych w gęstwinie drzew to całkiem sporo czasu.
Tyle
słońca. Tyle słońca ile… ej, czemu już go nie widzę? Pada na mnie czyjś cień. To…Dwóch strażników
pokoju ?!
-Pani Avery Saba?-
pyta jeden z nich
Czuję
się nieswojo, dawno nie słyszałam tego nazwiska. Kiwam głową.
-Proszę
z nami.
Nie
ma mowy, żebym z nimi poszła. Wstaję i zaczynam uciekać, ale strażnicy łapią
mnie i ciągną do służbowego samochodu.
Z
pewnością nikt nie chce być teraz na moim miejscu.
***
Kiedy wymyślałam
imiona postaci sugerowałam się angielskimi odpowiednikami słów związanych z 7
dystryktem… Ax, bo znaczy to siekiera, Hatchet (Hatch)- topór, a Avery… bo… Avery.
Chiya